Wpis drugi.

     W ciągu ostatnich niemalże trzech tygodni moje życie wywróciło się do góry nogami. Za sprawą smoków oczywiście. Popadłam w smoczomanię - uzależnienie od smoków. Już nie jeden, a trzy gady zamieszkiwały wynalezioną przeze mnie jaskinię, a ja właśnie pakowałam się, żeby dołączyć do nich. Macocha wygoniła mnie z domu, bo cały czas gubiłam zamówienia i myliłam adresy - zaprzątały mnie sprawy moich podopiecznych. Jędza, która kazała mi się nazywać matką, stała nade mną, trzymając w dłoni ścierkę, jakby gotowa w każdej chwili mnie nią zdzielić po głowie. Oczywiście oczekiwała, że rzucę się na ziemię i będę błagała, żeby móc zostać w domu. A figa z makiem. Zarzuciłam tobołek na ramię i prześlizgując się pod ramieniem mojej opiekunki wyszłam z pomieszczenia. Pokazałam jeszcze kobiecie język i dumnym krokiem ruszyłam przed siebie. Ścianę, która nagle pojawiła się przede mną, zauważyłam oczywiście w ostatniej chwili. Przynajmniej nie złamałam nosa na początku mojej nowej drogi życia. 
     W torbie miałam niewiele rzeczy - parę ubrań i trochę jedzenia dla smoków. Już wcześniej zaniosłam swoje książki do jaskini i teraz spokojnie mogłam się tam udać, wiedząc, że wszystko jest przygotowane. Idąc gwarną ulicą mojego rodzinnego miasteczka lekkim skinieniem głowy witałam świeżo poznanych hodowców smoków. Oczywiście próbowałam iść wyprostowana, dostojna... ale przeszkadzało mi to, że ciągle potykałam się na nierównej drodze. Całe szczęście, że smoki nie wrodziły się we mnie i nie były takie pierdołowate... no, może wyłączywszy Hasinę. 
     Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie tego jak smok wrócił z wyprawy z wbitym w skrzydło kolcem ostrokrzewu (trzeba mieć wyjątkowe szczęście, żeby znaleźć takowy na pustyni...). Próbowałam wyjąc ciało obce, ale smok zwiewał przede mną po całej półce skalnej przed naszą jaskinią. W pewnym momencie Hasina zaczęła się cofać, wpatrzona we mnie czujnym spojrzeniem i... spadła. Po prostu spadła z półki. Zamiast jej pomóc, nie mogłam się pozbierać z podłogi po napadzie śmiechu. Żebyście widzieli jej minę pełną zdziwienia, kiedy nagle straciła grunt pod nogami!
     Po krótkim czasie udało mi się wyjść z miasta i podążyć w kierunku gór skalistych. Tam właśnie zatrzymywała się większość hodowców wraz ze smokami, tam zatrzymałam się również ja. Nie byłam zbyt oryginalna. Doszłam jednak do wniosku, że aby manifestować swoją oryginalność mogę założyć ubranie z kości i wysmarować się woskiem, który tak chętnie znoszą moje smoki, zamiast narażać nas wszystkich na niebezpieczeństwo przez mieszkanie na równinie. 
     Zanim weszłam do jaskini, rozejrzałam się jeszcze po okolicy i jak zwykle w paru ostatnich dniach, na przeciwległej skale zauważyłam jednego z hodowców. Przyglądał mi się tak już od kilku dni. Przez pierwsze dwa chodziłam sprawdzać, czy nie wyrosły mi nagle rogi i dlatego wzbudziłam tak duże zainteresowanie. Obecnie jedynie dla zasady wykonałam ręką niecenzuralny gest w jego stronę i odwróciłam się ostentacyjnie tyłem. Oczywiście wiedziałam, że nic go to nie obejdzie i następnego dnia będzie siedział w tym samym miejscu. I dobrze. Bo może i był upierdliwy, ale za to cholernie przystojny.
     W jaskini panował półmrok i całkowity spokój. Z czułością zauważyłam, że smoki spały zwinięte razem przy wygasłym ognisku. Moje trzy pannice naprawdę się polubiły. Ciekawe, jak zareagują na wiadomość, że niedługo pojawi się w naszej rodzinie kolejny smok?
Na paluszkach podeszłam do Malyi, na której leżały moje pozostałe podopieczne i pochyliłam się do jej ucha.
     - Bu! - krzyknęłam niespodziewanie głośno i zaniosłam się śmiechem, widząc jak smoki w popłochu, z histerią, gubią własne nogi, próbując się ukryć gdzieś w jaskini przed niespodziewanym intruzem. Dopiero po dłuższej chwili wyjrzały nieufnie ze swoich kryjówek i zaczęły warczeć na mnie z oburzeniem, że jak ja śmiałam im to zrobić. Podeszłam do każdej z nich i czule pogłaskałam po szyi, spoglądając w stronę wyjścia z jaskini. Czas na kolejną wyprawę.
Z dziennika Atiah Tinn.
19 października 2014 roku